Wzdycham i owijam sie szczelniej kocem, siedząc na zimnej posadzce. Na kolanach trzymam czteromiesięcznego chłopca również owiniętego w mały, ciepły kocyk. Juz nie płacze, nie rusza sie. Chyba śpi. Jest blady i zimny. Martwię sie. Pierwszy raz sie o niego martwię.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie jest duże. W rogu przy drzwiach siedzi młoda dziewczyna z dzieckiem. Płacze cichutko patrząc na maleństwo które nie daje oznak życia. Przytula je mocno do siebie i przeprasza za wszystko. Przyglądam się i dochodzę do wniosku, ze jestem taka sama jak ona. Młoda i słaba... z dzieckiem. Tylko jedna rzecz nas różni. Ona kochała to dziecko, a ja go nie chce. Nie teraz. Nie gdy mam siedemnaście lat, a to dziecko nie powstało z miłości.
Słyszę cichutki płacz i spoglądam na Nathana. Również na mnie patrzy, zaczerwienionymi oczkami. Po chwili sie uspokaja. Uśmiecham sie do niego delikatnie i całuje w czółko. On nie powinien mieć takiego życia. Powinien żyć w miłości i wychowywać sie w szczęśliwej rodzinie. Teraz leży tutaj głodny. Pewnie mu zimno. Przytulam go do siebie i wzdycham przy tym. Nie chce go zranić, ale nie chce z nim żyć. On niczemu nie zawinił wiec czemu ma mieć taka matkę jaką jestem ja?