Menu

środa, 11 listopada 2015

rozdział szósty


music



Po zjedzeniu z wspólnej kolacji, Justin zamówił taksówkę. Czekając przy wskazanym miejscu i widząc jak dziewczyna lekko trzęsie się z zimną, zdjął swoją koszulę odpinając ją pomału, po jednym guziku. Wiedział, że nie zapewni jej to dużego ciepła jednak w jakimś stopniu zatrzyma nasilający się wiatr.
- Nie, będzie ci zimno.
- Nie będzie, uwierz mi.
Co chwilę muskał dłonią jej talię, w samochodzie zdarzyło mu się dłonią przejechać po jej udzie, za co od razu przepraszał.
- Przepraszam, nie powinienem.
Speszał się mimo, że wcale nie przeszkadzał jej jego dotyk. Wręcz przeciwnie - z każdą minutą, pragnęła go jeszcze bardziej.

***

Korki. Pieprzone korki ciągnące się już od kilku minut. 
- Mówią, że za około piętnaście kilometrów był wypadek. Nie da się tego objechać, możemy spędzić tu kilka godzin. 
Dziewczyna spojrzała na Justina, zagryzając wnętrze policzka. Nie wiedziała czy powinna to skomentować dlatego oparła głowę na ramieniu chłopaka i westchnęła, zamykając oczy.
- Ile jest do centrum pieszo? 
- Myślę, że z godzinę przez bloki, na pewno szybciej - odparł i odwrócił się w naszą stronę - nie ma sensu czekać tutaj. Justin przytaknął i zapłacił za drogę do tej pory. Hailey również myślała, że tak będzie lepiej. Przejdzą się i porozmawiają, tego im potrzeba.

***

Poznając go, dziewczyna liczyła tylko na pomoc dla Nathana. To on był najważniejszy, to on był na pierwszym miejscu i to on potrzebował normalnego domu. Ona jest matką i to ona musi tego dopilnować. Kocha go. Kocha go bardzo mocno i nie potrafi wyobrazić sobie teraz życia bez niego. Zdaje sobie sprawę, że nie będzie najlepsza, ale codziennie chcę być lepsza od poprzedniego dnia. Z dnia na dzień się zmienia, jest bardziej opiekuńcza, kochana... A nawet zauważa, że nie tylko chce dobra dla synka. Ona też by chciała mieć kogoś przy sobie. Kogoś kto zawsze ją wesprze, zawsze pomoże, a może pokocha. Od kilku dni małym marzeniem była odwzajemniona miłość. Chciała by ktoś pokochał ją tak samo mocno jak kocha ona. Chciała dostawać rano smsy z treścią: 'dzień dobry skarbie. Jak się spało? Miłego dnia, kocham Cię.' lub być budzona przez delikatnie gładzenie jej włosów. Chciała słyszeć wieczorem Dobranoc, chciała wiedzieć, że komuś na niej zależy, że ona też jest dla kogoś ważna. Chciała być przytulana, całowana, potrzebna. Chciała być kochana. Chciała być wartościową kobietą i chciała mieć pełną, szczęśliwą rodzinę. Chciała również białej sukni, obrączek, wszystkiego po kolei. Chciała czuć to, co mają inni. Chciała być szczęśliwa. Chciała mieć kogoś obok. Chciała poczuć miłość od każdej strony. Od tej dobrej i od tej złej dla niej. Uważała, że szczęście i miłość dostają tylko ci, których kocha Bóg. Ona już dawno była przez niego znienawidzona. Często zastanawiała się, czy nie lepiej z tym skończyć, ale wtedy przypominała sobie, że na górze, musiałaby rozmawiać z nim, a on jej przecież nienawidzi. Tam będzie jej gorzej. On jej nie kocha, nawet on. Od niego dostała duszę, ale po co?

***

Przy Justinie czułam się bezpiecznie. Nie był pierwszą osobą  która próbowała do mnie dotrzeć, ale to jemu się udało, to jemu zaufałam, przed nim się otworzyłam i ani trochę nie żałowałam tego.
- Jak się czujesz? - uniosłam głowę delikatnie do góry by spojrzeć mu w oczy. Justin oplótł dłonią moja talie. 
- Bardzo dobrze, a ty skarbie? 
Uśmiechnęłam się delikatnie, zagryzając dolna wargę. Chłodny wiatr rozwiał moje włosy we wszystkie strony na co zaśmiałam się dosyć głośno, odchylając przy tym głowę do tyłu. Poczułam obie dłonie Justina na biodrach. To działo się za szybko. Uniósł mnie na wysokość swoich bioder, układając dłonie na pośladkach i zaczął kręcić się w kółko. Pisnęłam głośno zarzucając ręce na jego kark.Oparłam swoje czoło o jego, wyrównując oddech. Tego chciałam, tego potrzebowałam... właśnie tego. 
- Dobrze - odparłam, badając kciukami dzisiejszy zarost blondyna, od policzków po czubek podbródka. 
Poczułam chłodna dłoń na karku a następnie jego ciepłe wargi na swoich. 

***

Spojrzałam na nasze splecione dłonie, od razu przenosząc wzrok na ciągnącego mnie Justina. Biegłam za nim, uśmiechając się pod nosem. Byłam szczęśliwa, pierwszy raz od dawna, dzięki niemu i razem z nim.
Odwrócił się przodem do mnie i wyciągnął obie dłonie przed siebie. 
- Ile masz marzeń? - splótł nasze palce u obu dłoni. Uniósł je wysoko, tym samym przyciągając mnie bliżej siebie.
- Kilka.. może kilkanaście - wzruszyłam ramionami z uśmiechem, wpatrując się w fontannie za nim. - Po co tu przyszliśmy? 
- Podobno wrzucając do niej grosze i myśląc przy tym marzenie, ono spełnia się. Nie od razu, może jutro, a może za kilkadziesiąt lat na starość. - uśmiechnął się. - Chcę, żeby twoje marzenia się spełniły... albo chociaż jedno, okej? 
- Okej - przytaknęłam.
Puściłam jego dłonie i podeszłam do fontanny, opierając się dłońmi i mokry murek. Justin podszedł do mnie i objął mnie w tali, układając podbródek na moim ramieniu.
- A ty masz marzenia? 
- Oczywiście, że mam - szepnął przy moim uchu. Zamknęłam oczy.
- Rzucisz razem ze mną? - Przekręciłam głowę w bok, spoglądając na chłopaka. Ma na prawdę piękny uśmiech.
- Rzucę maleńka, rzucę... 

***

- Nathan jest słodki - wymamrotał, trzymając w dłoni tanie wino ze sklepu. Przy fontannie spędziliśmy sporo czasu i... Justin stracił sporo pieniędzy, tłumacząc się tym, że chce mieć pewność, że nasze marzenia się spełnią.
- Wrzucaj jeszcze - zaśmiał się podając mi pięcio dolarowy banknot.
- Justin, tu się wrzuca monety - odwróciłam się przodem do niego, uśmiechając się. - tak mi się wydaje.
- Nieważne, chce żeby to się spełniło. - wyjął z portfela sto dolarów, które zwinął w mała kulkę i wrzucił do wody, myśląc po raz kolejny o swoim marzeniu.
- Wiem... bardzo go kocham i chce dla niego jak najlepiej, ale boje się, że mi się nie uda.
- Tobie nie - spojrzał na mnie, wydymając dolna wargę - ale nam tak. Uwierz w to. Pomogę ci we wszystkim. Po to tu jestem. - złożył pocałunek na mojej skroni.
Przymknęłam oczy, opierając głowę na ramieniu chłopaka. 
- W sumie to bardzo mi przypomina mnie gdy byłem mały.
Uniosłam głowę w górę.
- Dlaczego?
- Nie wiem, po prostu jest do mnie podobny... i słodki, zupełnie tak jak ja - zaśmiał się, zatrzymał i spojrzał mi w oczy. W wolną dłoń ujął mój podbródek i złożył krótki pocałunek na czole, następnie na obu powiekach, nosie, a skończył na namiętnym pocałunku, odrzucając butelkę w bok i obejmując mnie w tali.

***








Wchodząc do naszego pokoju, czułam się dziwnie, inaczej. Czułam pustkę, której nie dało się w żaden sposób wytłumaczyć. Zdjęłam buty. Nogi same zaczęły kierować mnie w stronę łóżeczka Nathana. Przyzwyczajenie? Troska? A może strach? 
Zanim doszłam do łóżeczka, roztrzęsiona Lisa podbiegła do nas, nerwowo obgryzając paznokcia.
- Porwali Nathana.